Spotykałem ich na swoich przemytniczych szlakach biegnących przez Indie i Nepal. W tych krajach nadal jest żywa, licząca sobie kilka tysięcy lat tradycja ascezy, porzucenia normalnego życia i skupienia się na wędrówce, która ma przyspieszyć proces wyzwolenia od kolejnych narodzin i uzyskanie wiecznego ukojenia poprzez uwolnienie się od iluzji realności nas samych, otaczającego nas świata i przeświadczenia, że zaspokojenie naszych pragnień i zrealizowanie naszych marzeń przyniesie nam spełnienie. Celem, który obrali sobie ci boży włóczędzy, jest urzeczywistnienie nierozdzielności nas samych od Brahmana czyli źródła, czy też podstawy rzeczywistości, która przenika nie tylko nas, ale cały wszechświat. Jak mówią w hinduizmie, a zwłaszcza w jego najbardziej zaawansowanej filozofii i ścieżce duchowego rozwoju Adwaicie Wedancie-odbijający się w naszych umysłach Atman jest tożsamy z Brahmanem.
Obozowisko wędrownych ascetów. Wyznawcy boga Śiwy podczas rytualnego palenia haszyszu. Tereny sanktuarium boga Śiwy, Katmandu ( Zdjęcie autora)
Ten stan wyzwolenia i urzeczywistnienia jedności z Brahmanem to stan mokszy. Moksza to stan wolności nie tylko od towarzyszącego nam smutku, cierpienia, poczucia niespełnienia i naszych przywiązań, ale również od cyklu kolejnego pojawiania się w świecie po naszej śmierci w tej inkarnacji.
W hinduizmie w przeciwieństwie do założeń religii abrahamicznych czas ma charakter cykliczny, a nie linearny. Dotyczy to również narodzin, życia i śmierci. Niezależnie od filozoficznej orientacji i tradycji celem każdego wędrownego, hinduistycznego ascety jest osiągnięcie stanu mokszy będącego w mniejszym lub większym stopniu ekwiwalentem nirwany opisywanej, jako wygaśnięcie pragnień, gniewu i ignorancji związanej z błędnym postrzeganiem siebie i świata. To stan zanjdujący się poza wszelkimi koncepcjami. Osiągnięcie stanu mokszy czy też mukti, to urzeczywistnienie stanu radości, wolności i pełni. Mukti to urzeczywistnienie tożsamości esencji nas samych z Brahmanem. Osoba, która osiągnęła ten stan nazywana jest „Dżiwanmukta”. Wprawdzie stan mokszy uważany w Adwaicie Wedancie za ekwiwalent buddyjskiej nirwany znajduje się poza wszelkimi koncepcjami, ale można byłoby to określić tak, jak określane jest to w najbardziej zaawansowanej filozofii buddyzmu Maha Madjamice, gdzie ostateczną rzeczywistość przedstawia się, jako przestrzeń, w której powstają wszystkie zjawiska, włącznie z samsarą — ocenanem zmian i cierpienia, jak i samą nirwaną. Jest to wymiar pierwotnej świadomości, która ani nie zastała stworzona, ani się nie narodziła, która nie ma początku i nie ma końca. To przeciwieństwo naszego ja – „Ego”, które pojawiło się, trwa przez krótszy lub dłuższy okres czasu, podlega nieustannym zmianom, a następnie ulega destrukcji wraz ze śmiercią fizycznego ciała. To, co w chrześcijaństwie określane jest, jako nieśmiertelna dusza, i co po śmierci trafia do wiecznego piekła, nieba lub do czasowego czyśćca z punktu widzenia Adwaity Wedanty jest ciałem subtelnym podlegającym procesowi kolejnych reinkarnacji. Droga ascezy, którą wybierają hinduistyczni, wędrowni mistycy to, jak jazda na krawędzi brzytwy. To niekończąca się wędrówka z jednego świętego miejsca do drugiego, to wstrzymywanie się od seksu, posty, umartwienia mające doprowadzić adepta tej ścieżki do uzyskania niezwykłych mocy (sidhi) panowania nad ciałem i umysłem, to wreszcie studiowanie świętych ksiąg hinduizmu takich, jak Upaniszady, w których zawarta jest mądrość i doświadczenie dawnych indyjskich mędrców, riszi.
Sadhu grający na flecie w jednej z kapliczek na terenie sanktuarium boga Śiwy, Katmandu (Zdjęcie autora)
Kiedy mieszkałem w Katmandu, lubiłem spędzać czas na terenach przynależących do sanktuarium boga Sziwy. Tam też spotykałem wielu sadhu. Niektórzy z nich oddawali się różnym niekonwencjonalnym zajęciom, przyciągając w ten sposób licznych turystów, którzy fotografując ich, nie zapominali o uiszczeniu odpowiednich datków dla wędrownego ascety utrzymującego się dzięki szczodrobliwości turystów i zwyczajnych Nepalczyków oraz Indusów.
Pewnego dnia największe zainteresowanie wzbudził asceta demonstrujący moc swojego penisa, podnosząc na nim kamienie, które ważyły ponoć około 30 kilogramów.
Sadhu demonstrujący moc swojego penisa, panowanie nad ciałem i umyslem (Zdjęcie autora)
Inny demonstrował sprawność swojego ciała, którą uzyskał dzięki ćwiczeniom hatha-jogi. Ten wędrowny asceta przybył do Katmandu z odległego Tamilnadu, leżącego na południu Indii i zamieszkiwanego głównie przez Tamilów. Najprawdopodobniej znaczną część drogi pokonał pieszo. Biorąc pod uwagę dystans między stolicą Tamilnadu Ćennaj, dawny Madras, a Katmandu wynoszący ponad dwa tysiące kilometrów, pokonanie tego dystansu świadczy o niezłomności ducha i sprawności ciała.
Sadhu z Tamilnadu (Zdjęcie autora)
Najbardziej niekonwencjonalną i radykalną grupą wędrownych ascetów są ci, którzy nazywani są aghori.
Ten sanskrycki termin oznacza kogoś nieustraszonego, ale w Indiach ta grupa ascetów była i jest uważana za wzbudzających obrzydzenie i strach. Trudno sobie wyobrazić, aby było inaczej skoro wędrowni asceci aghori swoim niekonwencjonalnym zachowaniem łamiącym nie tylko hinduistyczne normy czystości i przyzwoitości zwykli chodzić nago, używać ludzkich czaszek, jako naczyń, spędzać czas na cmentarzach medytując i uprawiając seks przy stosach kremacyjnych oraz, jak powszechnie się twierdzi odżywiając się również resztkami spalonych ludzkich zwłok.
Aghori sadhu na terenach sanktuarium boga Śiwy, Katmandu (Zdjęcie autora)
Ich ciała często wysmarowane są popiołem z pół kremacyjnych, a rekwizytami używanymi w tantrycznych rytuałach są ludzkie kości i czaszki. Czyniąc to wszystko, chcą przekroczyć barierę tego, co uważamy za czyste i nieczyste, właściwe i niewłaściwe, uważając, że to przyspieszy proces wyjścia poza ograniczone „ego” oparte na lęku, strachu i normach społecznych.
Są wyznawcami boga Śiwy reprezentującego nie tylko proces zaniku i zniszczenia, ale również transformacji. W tym przypadku Śiwa reprezentuje kosmiczną świadomość. Podobnie, jak i inni asceci podążający drogą boga Śiwy, także i oni wspomagają swoje medytacje paleniem haszyszu. Wędrowni sadhu to odrębny świat funkcjonujący na obrzeżach społeczeństwa. To ludzie, którzy, aby odkryć i urzeczywistnić swoją tożsamość z Absolutem porywają się na kroczenie ścieżką, na której wędrówka jest, jak kroczenie po rozżarzonych węglach lub stąpanie po krawędzi ostrego noża.
Wiele lat temu oglądałem film dokumentalny o wędrownych ascetach w Indiach. Reżyser tego filmu w jednej ze scen zapytał siedzącego pod drzewem sadhu: „Jak myślisz, ile żywotów jest jeszcze przed tobą, zanim osiągniesz wyzwolenie?” A, ten popatrzył na liście obficie występujące na gałęziach drzewa i odrzekł: „Na szczęście tylko tyle ile jest liści na tym drzewie”. Skoro im zajmie to tak wiele czasu, to ile nam, pomyślałem i głośno się roześmiałem, a chcąc siebie pocieszyć, przypomniałem sobie, że wystarczy uchwycić i doświadczyć tego, o co pyta się w jednym z koanów[1] zen – „Kim byłeś, zanim się urodziłeś?”, aby ta długa i żmudna ścieżka nie zabrała aż tyle kolejnych żywotów i nie wymagała prowadzenia aż tak ascetycznego życia.
[1] Koany – opowieści zawierające zagadkowe pytania lub same pytania, na które nie można zaleźć logicznej odpowiedzi. Odpowiedź przychodzi z wyższego poziomu Jaźni znajdującej się poza umysłem, emocjami i myśleniem. Wprowadzone do treningu medytacyjnego adeptów chińskiego chan w średniowieczu. Powszechnie stosowane w treningu medytacyjnym w japońskim i koreańskim buddyzmie.