Główne więzienie Tihar – Central Tihar Prison
Central Tihar Prison to największe więzienie nie tylko w Indiach, ale w całej Azji Południowowschodniej. Swego czasu przebywało tam wielu Polaków. Byliśmy tam najliczniejsza grupą, a naszego języka próbowało się uczyć paru obcokrajowców. Najgorliwszym uczniem był pewnien Pasztun z Afganistanu, któremu nasz język wydawał się na tyle interesujący, że ciągle prosił mnie o to, abym go uczył nowych zwrotów i słów. Najbardziej podobało mu się słowo „oczywiście”. Ciągle powtarzał: „Abdul szybko wyjść z więzienia. Tak, tak oczywiście”.
Po tym, jak ze swoimi trzema kolegami zostaliśmy złapani z przemycanym złotem i elektroniką na dworcu kolejowym w Nowym Delhi, zostaliśmy przewiezieni do głównej kwatery Directorat of Revenue Intelligence. To specjalne indyjskie służby zajmujące się przemytem i nielegalnymi operacjami finansowymi. Przesłuchanie trwało prawie dwa dni. Próbowano różnych sposobów, aby uzyskać, jak najwięcej informacji o tym, jak często podróżujemy do Indii, jako przemytnicy i dla kogo pracujemy. Na szczęście nie przywiązywano zbyt dużej wagi do tego, jak wyglądały nasze paszporty, bo gdyby poświęcono im nieco więcej uwagi, to na pewno odkryto by, że strony paszportów były odpowiednio przygotowane. Umożliwiło mi to wielokrotne przekraczanie granic bez pozostawania w moim paszporcie stempli wjazdowych i wyjazdowych potwierdzających moją obecność w różnych państwach, które odwiedzałem, jako przemytnik. Po zakończeniu przesłuchania odwiedziliśmy jeszcze sędziego, który zdecydował o naszym tymczasowym aresztowaniu i umieszczeniu nas w więzieniu Tihar. W drodze do więzienia wyobrażałem sobie to miejsce, jako kwintesencję tego wszystkiego, co składało się na indyjską rzeczywistość. Nie spodziewałem się tam zastać niczego poza przeludnionymi celami, brudem, brakiem możliwości utrzymania odpowiedniej higieny, hałasem i charakterystycznym dla Indii chaosem. Poza tym nie wiedziałem, jak długo będę musiał tam tkwić.
Za przemyt złota można było dostać w Indiach nawet do pięciu lat więzienia, gdyby sędzia podciągnął to pod działalność wspomagającą terroryzm i destabilizującą sytuację ekonomiczną kraju. Mógł to zrobić na mocy istniejących przepisów prawnych. Od siedzących już tam kilku Polaków, których złapano ze złotem na lotnisku w Nowym Delhi, dowiedzieliśmy się, że możemy otrzymać także karę administracyjną na podstawie aktu uchwalonego przez indyjski parlament w 1974 roku. Conservation of Foreign Exchange and Prevention of Smuggling Acitivities Act – w skrócie COFEPOSA. Wcale nie było mi do śmiechu, mimo że wielu więźniów nazywało tę karę przerwą na kawę ze względu na podobieństwo skrótu nazwy tego aktu do angielskiego określenia coffee pausa. Można było dostać pięć lat więzienia i rok lub dwa lata COFEPOSA. Trudno byłoby sobie wyobrazić tak długi pobyt w takim miejscu, jak indyjskie więzienie. Polacy stanowili najliczniejszą grupę obcokrajowców, którzy na szczęście byli przetrzymywani na terenie wydzielonego dla nich oddziału. Naszą specjalizacją był przemyt złota i elektroniki. Licznie reprezentowani byli Afgańczycy, którzy z kolei specjalizowali się w dystrybucji oraz przemycie narkotyków. Ich kolegami po fachu byli Nigeryjczycy zajmujący się przemytem heroiny. Przyjechali do Indii, żeby studiować, a wylądowali za kratami podobnie, jak drobni handlarze heroiną, tacy jak François, pewien Francuz, z którym siedzieliśmy przez jakiś czas w tej samej celi. Jednymi z najciekawszych więźniów byli oficer komandosów tajlandzkiej armii oraz oficer Gurkhów, który stacjonował w oddziałach brytyjskich w Hongkongu. Tego drugiego złapano na lotnisku im. Indiry Gandhi z pięcioma kilogramami złota. Z taką samą ilością złota wpadł na tranzycie na tym samym lotnisku w Nowym Delhi pewien Polak, który leciał z cennym kruszcem do Katmandu. Nasz rodak posługiwał się fałszywym amerykańskim paszportem. Była także grupka Niemców, w tym także dwóch takich, którzy zostali zatrzymani podczas łapanki na polskich przemytników na dworcu w Nowym Delhi. Mieli przy sobie kilka kilogramów haszyszu i wszystko wskazywało na to, że trochę dłużej pobędę na indyjskim wikcie w więzieniu Tihar. Czy dało się tutaj względnie normalnie żyć? Jak wyglądały relacje między więźniami. Czy otrzymywaliśmy pomoc ze strony polskiej ambasady? Kto dostarczał nam pieniądze niezbędne do życia i na co je przeznaczaliśmy? O tym dowiecie się Państwo z mojej książki Na przemytniczych szlakach. Podróże przez Azję i Europę.