Hinduizm

Większość ludzi zapytana o to, z czym im się kojarzy hinduizm, pewnie odpowiedziałaby, że ze świętymi krowami i paleniem zwłok. Inni dodaliby, że z dziwnie wyglądającymi osobnikami, którzy prowadzą próżniacze życie, strojąc się w szaty wędrownych ascetów, będących elementem krajobrazu kulturowego Indii i Nepalu. Niegdyś popularnym słowem używanym w naszym języku na określenie tej grupy ludzi był termin fakir. W hinduizmie to wędrowni asceci – sadhu. Należą oni do różnych szkół czy też nurtów hinduizmu. Jedni są wyznawcami boga Wisznu, inni boga Śiwy. Ci autentyczni poszukiwacze Absolutu porzucają dotychczasowe życie i oddają się studiom świętych pismo oraz medytacjom. Bardziej zorientowani w temacie ludzie zapytani o hinduizm powiedzieliby, że to religia, w której występuje wielu bogów. Oczywiście to wszystko, o czym wspominam, wiąże się z hinduizmem, ale na pewno nie wyczerpuje jego głębi i bogactwa. Hinduizm to liczący sobie kilka tysięcy lat system religijny, którego podwalinami są nie tylko zewnętrzne i bardzo bogate formy kultu religijnego, ale także różnorodny system filozoficzny obejmujący wszystkie szkoły filozofii, od materializmu do eternalizmu, od systemów dualistycznych do niedualistycznego i najbardziej subtelnego systemu Advaita Wedanta. Głównymi celami hinduizmu są: dharma czyli wypełnianie naszych obowiązków, osiągnięcie stanu zamożności, przyjemność oraz moksza czyli uwolnienie się od niewiedzy i cierpienia. Hinduizm to także joga oferująca rozbudowany system ćwiczeń mających zapewnić nie tylko zdrowie, ale także tym bardziej duchowo nastawionym adeptom zdobycie kontroli nad umysłem i poznanie zakamarków naszej świadomości. W powszechnym użyciu jest wiele terminów wywodzących się z hinduizmu. Te najbardziej znane to, karma, czyli prawo przyczyny i skutku, które można byłoby określić w prosty sposób, że co posiejesz, to zbierzesz oraz reinkarnacja. Bardzo popularnym jest także pojęcie nirwany, które na pewno nie jest obce nie tylko miłośnikom rockowej kapeli Nirwana. To pojęcie odgrywające bardzo istotne miejsce w buddyzmie. Najogólniej rzecz ujmując jest to uwolnienie się od samsary będącej oceanem cierpienia. W hinduizmie jego ekwiwalentem jest moksza i mukti. Nie tylko w hinduizmie, ale także w buddyzmie istoty tworzą swoją karmę determinującą ich aktualne życie i przyszłe żywoty działając i myśląc w taki, czy też inny sposób. To warunkowane jest przez nagromadzone w podświadomości skłonności i wzorce myślenia i zachowań będące, jak gdyby śladami poprzednich myśli i działań. Sanskrycki termin samskary to pojęcie opisujące te skłonności i tendencje, które determinują nasze działania i zachowania. Centralnym pojęciem hinduizmu jest atman. Niewłaściwie rozumiany przez większość zachodnich religioznawców i buddystów nie jest odpowiednikiem naszej chrześcijańskiej duszy. Atman to nienarodzona i niestworzona pierwotna świadomość. Nie stworzył jej żadnej bóg i w przeciwieństwie na naszej chrześcijańskiej duszy nie będzie sądzona przez tego czy innego boga po naszej śmierci. Poza tym w hinduizmie nie ma czegoś takiego jak wieczne zbawienie i potępienie. Przebywa się tak długo w różnych wymiarach egzystencji, dopóty nie wyczerpie się moc karmy podtrzymująca nasze trwanie w określonych warunkach i stanach istnienia. Atman przenika wszystko, co występuje w rzeczywistości, także nas samych. Jest równy z Brahmanem, czyli bezosobową podstawą tego wszystkiego, co istnieje. Odkrycie tego, że nasze ja nie należy do sfery ostatecznej rzeczywistości, gdyż nie jest niczym trwałym i podlega nieustannym zmianom i wstąpienie na ścieżkę prowadzącą do odkrycia tego, że jesteśmy atmanem, prowadzi w tym filozoficzno-medytacyjnym systemie do uwolnienia się od cierpienia, wyjście poza niewiedzę i samsarę i osiągnięcie stanu mokszy, będącego ekwiwalentem buddyjskiej nirwany i chrześcijańskiego zbawienia. Osiąga się to zrozumienie i ten wgląd w naturę nas samych i samego świata, krocząc ścieżką opierającą się na duchowej i filozoficznej wiedzy, samoobserwacji i medytacji, a nie na wierzeniach, kulcie bogów i bóstw czy też uczestnictwie w ceremoniach rytuałach.

Sanktuarium boga Śiwy w Katmandu. Jedno z najważniejszych miejsc hinduizmu

Ja w towarzystwie hinduistycznego ascety – sadhu. Tereny sanktuarium boga Śiwy

Erotyczne wizerunki zdobiące jedną z hinduistycznych świątyń w Katmandu.

Sadhu w medytacji. Sanktuarium boga Śiwy – Katmandu

Vesak – dzień narodzin, oświecenia i paranirwany Buddy

          Przez kilka lat mieszkałem w buddyjskich krajach. Spotykałem się z buddyjskimi mistrzami w Nepalu i uczestniczyłem w buddyjskich ceremoniach w Singapurze. Stosowałem też pewne buddyjskie medytacyjne techniki, aby zapanować nad swoim umysłem podczas niebezpiecznych przemytniczych podróży. Jakie to były metody i czy pomogły mi one na przemytniczych szlakach o tym możecie się dowiedziedzieć z mojej książki. 

Dzisiaj w wielu krajach rozpocznie się najważniejsze buddyjskie święto. Vesak to na ogół kilkudniowy festiwal religijny obchodzony na pamiątkę dnia narodzin, oświecenia i paranirwany Siddarthy Gautamy bardziej znanego jako Budda Siakjamuni. W buddyzmie najważniejszym zagadnieniem jest wyjście poza cierpienie i przebudzenie. Oświecenie, które w języku japońskim określane jest, jako Satori stało się najważniejszym celem duchowych poszukiwań tych wszystkich ludzi, którzy czują, że na dnie ich jestestwa istnieje uczucie pewnej niekompletności i braku satysfakcji.

U podnóża Stupy Swayambhunath, która jest jednym z najważniejszych buddyjskich sanktuariów nie tylko w Nepalu. Rok 1989, Katmandu

          W buddyzmie w przeciwieństwie do chrześcijaństwa nie mówi się, że jesteś grzeszny i niekompletny. Przeciwnie, mówi się, że każdy jest już buddą, czyli każdy jest przebudzony. Skąd zatem płynie to uczucie niekompletności? Aby to odkryć jeden z najważniejszych mistrzów tradycji Zen w Japonii, żyjący w XIII wieku Dogen wyruszył w kilkuletnią podróż do Chin, żeby spotkać się z mistrzami, którzy już to odkryli. Tak naprawdę, nikt nie może cię zbawić! Nikt nie może usunąć twoich grzechów, czyli negatywnej karmy oraz niewiedzy uniemożliwiającej ci ujrzenie tego, że od samego początku jesteś całym wszechświatem. Musisz to zrobić sam, poświęcając się dyscyplinie i ścieżce medytacji.

Bright Hill Temple, największa buddyjska świątynia w Singapurze

          W buddyzmie za przyczynę cierpienia uważa się niewiedzę, gniew i chciwość, czy też żądzę. Źródłem niewiedzy jest przeświadczenie o istnieniu indywidualnej jaźni, duszy czy też atmana, jak ujmuje to hinduizm. Budda Gautama był wielkim rewolucjonistą, gdyż odrzucił święte pisma hinduizmu Wedy, i zanegował istnienie indywidualnej jaźni czy też atmana uważając, że prawdziwą naturą świata i danej osoby jest bezjaźniowość, określana w sanskrycie anatman. To tak, jakby w krajach chrześcijańskich pojawił się ktoś, kto odrzucił Stary i Nowy Testament, nie zajmował się sprawami związanymi z istnieniem Boga i zanegował istnienie duszy.

          Czy zatem to ku czemu przebudził się Buda, jest brakiem indywidualnej jaźni, duszy czy też atmana? Skoro nie istnieje „ja” czy też indywidualna „jaźń”, to kim jest ten, kto staje się przebudzonym? Kto osiąga nirwanę, uwalniając się od samsary, świata cierpienia i cyklu kolejnych narodzin? Kto wchodzi w paranirwanę, czyli w ostateczną nirwanę po śmierci?

          Kiedy mieszkałem w Nepalu byłem pod wielkim wrażeniem miejsc związanych z Siddarthą Gautamą. Ten fragment pochodzi z mojej książki.

Główna brama prowadząca na szczyt wzgórza, na którym stoi Stupa Swayambhunath, Katmandu

          ,,Ponad dwa tysiące pięćset lat temu w małej indyjskiej wiosce Uruvela, na terenie dzisiejszego stanu Bihar, pojawił się wędrowny asceta szukający od dłuższego czasu odpowiedzi na pytania związane z egzystencjalną sytuacją człowieka. Chciał uwolnić się od cierpienia, przekroczyć sferę narodzin, chorób, starości i śmierci i odkryć prawdziwą naturę rzeczy. Cicha i spokojna wioska wydała mu się idealnym miejscem do medytacji. Żeby skryć się przed promieniami słońca i mieć względną ochronę przed deszczem, usiadł pod drzewem nieopodal przepływającej w dole rzeki. Po wieloletniej wędrówce i praktykowaniu medytacji pod kierunkiem ówczesnych guru były książę Siddhartha Gautama osiągnął wreszcie oświecenie, będące w pewnym sensie ekwiwalentem chrześcijańskiego zbawienia uzyskanego już za życia. Odtąd mała Uruvela stała się celem pielgrzymek wyznawców buddyzmu, a od kilku wieków znana jest pod nazwą Bodh Gaya. Wprawdzie byłem pięćset kilometrów na północ od owego miejsca, ale dzięki pojawieniu się przy wzgórzu, na którym stała Stupa Swayambhunath, miałem sposobność nawiązania właśnie do tamtych wydarzeń. Po osiągnięciu oświecenia Budda, dotknąwszy prawą ręką ziemi, wziął ją za świadka swojego przełomowego odkrycia. Jeden z posągów przedstawiał właśnie to, co wydarzyło się w Indiach. ,,Skoro, jak się przyjmuje, stan oświecenia jest możliwy do osiągnięcia choćby dlatego, że nie znajduje się poza naszym umysłem, to nie pozostaje nic innego niż tylko skupienie się na jego odkryciu” – pomyślałem, kiedy minąłem już bramę wejściową i stanąłem przy posagach Buddy, by rozpocząć wędrówkę na sam szczyt wzgórza. Prowadzące tam bardzo strome, ale szerokie schody kojarzyły mi się z trudnościami napotykanymi na drodze do oświecenia. Ze wszystkich opisów tego doświadczenia i lepszych lub gorszych prób uchwycenia jego esencji, które znałem, najbardziej podobało mi się to zawarte w „Sutrze Diamentowej”, jednej z wielu ksiąg buddyzmu: „Jeśli ujrzysz wszystkie zjawiska jako tak naprawdę nigdy się niepojawiające, to ujrzysz swoją prawdziwą jaźń”. Po przekroczeniu bramy znalazłem się w miejscu należącym do najważniejszych celów pielgrzymek wyznawców buddyzmu, nie tylko tybetańskiego’’.

Jak poznawałem Indie będąc przemytnikiem – trasy przez Singapur, Nepal i wyspę Sri Lanka

Kiedy jesteś w drodze, zwłaszcza na przemytniczym szlaku, nie tylko musisz dowiedzieć się czegoś o samej trasie, przejściach granicznych i ewentualnych niebezpieczeństwach, ale musisz uporać się ze swoimi myślami i emocjami. Najgorszy jest zawsze ten pierwszy raz, gdyż nie wiesz, czego możesz spodziewać się na szlaku. Opowieści innych tylko w niewielkim stopniu mogły mi pomóc, bo nie zawsze podróżowałem tymi trasami, co oni. Poza tym to ty sam jesteś w centrum wydarzeń. Sam podejmujesz decyzje, oceniasz sytuacje i zachowujesz się w odpowiedni sposób na przejściach granicznych. W tym wszystkim bardzo pomagała mi medytacja. Przed wyruszeniem w drogę musisz się do niej odpowiednio przygotować. Najtrudniej jest podjąć decyzję. Przemyt złota pod względem ryzyka umiejscowiłbym znacznie niżej niż przemyt haszyszu. Towarzyszyły temu także zupełnie inne emocje! Z drugiej strony nie mogę powiedzieć, że niczego się nie obawiałem, gdy podróżowałem z kolejnym ładunkiem złota i elektroniki. Nie przez Szwajcarię, ale przez Azję, przez Nepal i Indie. Zawsze istniało ryzyko wpadki i wylądowania w jakimś obskurnym nepalskim lub indyjskim więzieniu. Zawsze też ktoś mógł cię po prostu okraść! Najbardziej obawiałem się tego, że tak nieszczęśliwy splot wydarzeń pokrzyżuje moje plany związane z ukończeniem studiów. Kiedy podróżuje się na tak długiej trasie, jak ta, która wiodła przez Nepal do Nowego Delhi i Kalkuty, najlepszą metodą było podzielenie tej podróży na kilka etapów. Każdy z nich jest inny. Nie można było lekceważyć lotniska w Katmandu. To było pierwsze miejsce, gdzie należało zachować nadzwyczajną ostrożność. Wystarczyło, że jakiś celnik dobrze mnie zapamiętał z poprzednich lotów i znacznie wzrastały szanse na wylądowanie w lokalnym więzieniu. Pewnego dnia po wylądowaniu w Katmandu pewien celnik rozpoznał mnie i poprosił, aby mu wyjaśnił, co tak często robię w Katmandu, mimo że w paszporcie miałem tylko jeden stempel wjazdowy do Nepalu. Udało mi się go przekonać, że na pewno mnie z kimś pomylił i że jestem tutaj dopiero drugi raz. Tym razem skończyło się na wyjaśnieniach, a to, że zadeklarowałem kamerę video, w jakiś sposób przekonało go o mojej uczciwości. Ponad sześciogodzinny lot z Singapuru do Katmandu z przesiadką w Bangkoku bardzo się dłużył, ale nie warto było nadużywać alkoholowych drinków, które były serwowane przez piękne tajlandzkie stewardesy na każde życzenia pasażera. Takie przyjemności zostawiałem sobie po wylądowaniu w Katmandu. Lądowe przejścia graniczne z Nepalu do Indii wcale nie były takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Podróż do przejścia granicznego w Sonauli to dziesięć godzin w autobusie mknącym wąską drogą przez góry. Z kolei autobusy jeżdżące z Sonauli do największego miasta w tych okolicach, czyli do Gorakhpuru były tak niewygodne a siedzenia tak ciasne, że zacząłem kupować dwa bilety, żeby się móc pomieścić ze swoimi bagażami. Ciągle podróżowałem na tym samym paszporcie i choć nie było w nim śladu po moich poprzednich pobytach w miejscach przekraczania granicy nepalsko-indyjskiej, to zawsze mogłem być zapamiętany przez jakiegoś celnika czy też funkcjonariusza służb granicznych. Tym bardziej że tutaj również musiałem zadeklarować swoją kamerę video. Kiedy na przejściu granicznym w Sonauli pewien celnik zaczął pobierać ode mnie bakszysz w postaci papierosów Camel i nazywać mnie swoim przyjacielem musiałem zmienić trasę. Wówczas zacząłem jeździć do miejscowości Raxhaul w stanie Bihar, skąd miałem bezpośredni pociąg do Nowego Delhi. Podróż do granicy nepalsko-indyjskiej była znacznie krótsza, ale tu z kolei spotkałem celnika, który był miłośnikiem futbolu i pamiętał polską drużynę, która w roku 1974 zdobyła trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata w NRF. Wolałem się z nim nie spotykać i nie dyskutować o futbolu, tym bardziej że podróż pociągiem do Nowego Delhi wydłużyła się o ponad dziesięć godzin. Znowu musiałem zmienić trasę. Tym razem zdecydowałem się na podróż do Kakarvitty, nepalskiej miejscowości leżącej we wschodniej części kraju. Podróżowałem kilka godzin dłużej niż do Sonauli. Dziewięć godzin w autobusie jadącym z Katmandu. Nie był to koniec podróży, gdyż do pierwszego indyjskiego miasta Siliguri też trzeba było jakoś dojechać. To dodatkowe dwie godziny jazdy. Ponieważ Siliguri leży częściowo na terenach Dardżylingu musiałem mieć specjalne pozwolenie, aby tędy podróżować. To tereny graniczące i z Pakistanem i z Chinami, gdzie stacjonowały i nadal stacjonują oddziały indyjskiej armii. To była mordercza trasa. Po dłuższym postoju w obskurnym hoteliku w Siliguri wyruszałem w kolejną podróż. Tym razem do Kalkuty. Prawie sześćset kilometrów do przebycia. Na tym odcinku spędzałem w autobusie około 15 godzin. Na szczęście nie był tak niewygodny, jak ten, którym jeździłem do Gorakhpuru i zawsze udało się w nim złapać trochę snu. Jak długo można podróżować tak morderczymi szlakami? Czy nie można łatwiej i przyjemniej skoro można dotrzeć do Indii przez Sri Lankę? Podróż samolotem z Singapuru do Kolombo trwa około czterech godzin. Można spędzić dwa dni w eleganckim hotelu i ruszyć dalej. Tym razem już nie wyboistymi, górskimi drogami, lecz samolotem SriLanka Airlines do miast południowych Indii, czyli do Trichy i Trivandrum. To pierwsze miasto leży na terenie stanu Tamilnadu, to drugie leży nad Morzem Arabskim i jest stolicą stanu Kerala. Stąd podróżowałem już wynajętą taksówką do Madrasu, obecnie Ćennaj. Podróż z Kerali trwała około piętnastu godzin, ale pocieszałem się tym, że tym razem nie będę wędrował ulicami Kolkaty, przy których wysiadywali żebracy i trędowaci ani nie zatrzymam się w hoteliku Vishal na terenie hałaśliwego i niezbyt atrakcyjnego Paharganju w Nowym Delhi. Czekał na mnie bardzo elegancki, czterogwiazdkowy hotel i piękna plaża Marina Beach. O tym, jak radziłem sobie ze stemplami wjazdowymi i wyjazdowymi danego kraju oraz deklaracjami  na kamery video dowiecie się już mojej książki.

Kalkuta, obecnie Kolkata – otoczenie hotelu, w którym mieszkałem (Arch. prywatne autora)
Ludzka riksza na jednej z ulic Kolkaty (Arch. prywatne autora)
Madras, obecnie Ćennaj – konna przejażdżka na plaży Marina Beach, lipiec, 1989r. (Arch. prywatne autora)

Paharganj – dzielnica obieżyświatów, narkomanów, polskich przemytników, przygodnego seksu i świętych krów 

Witajcie na terenie dzielnicy Paharganj, która jak soczewka skupiała w sobie ówczesną, indyjską rzeczywistość. Panował tutaj istny galimatias. Miejscową społeczność tworzyli lokalni sklepikarze, właściciele hoteli, restauracji i mobilnych stanowisk serwujący przez całą dobę uliczne jedzenie. Bardzo dużą popularnością cieszyły się zwłaszcza omlety. Zatrzymywali się tu na jakiś czas przybysze z Australii, USA, Kanady, Japonii, Izraela i Europy. Niektórzy docierali do Indii w poszukiwaniu mistycyzmu i oświecenia, inni w poszukiwaniu przygód, przygodnego seksu i tanich narkotyków. Tych ostatnich można było spotkać na głównej ulicy Paharganj, gdzie wysiadywali, zaczepiając innych turystów i żebrząc o pieniądze, które pozwoliłyby im przetrwać kolejny dzień w mistycznych Indiach. Upodobniali się do lokalnych nędzarzy, którzy nie mieli już niczego poza kartonowym legowiskiem i swoim miejscem na ulicy. Wśród tej kategorii mieszkańców Paharganju byli m.in. Anglicy, Australijczycy, pewien Francuz arabskiego pochodzenia handlujący brown sugar, czyli tanią, zanieczyszczoną heroiną oraz nasz rodak z Górnego Śląska, którego poznałem dopiero w więzieniu. Rezydent Austrii po wielu latach spędzonych w Indiach koniecznie chciał wrócić do kraju. Nie miał jednak pieniędzy na bilet i zdecydował się ze swoim kolegą na włamanie do jubilera przy głównym placu Nowego Delhi Connaught Place. Ślązaka zatrzymali u jubilera, gdyż był tak nafaszerowany haszyszem i alkoholem, że usnął na miejscu zdarzenia, a drugiego włamywacza zatrzymano w jednym z hotelików na terenie Paharganju. Francuza arabskiego pochodzenia, który handlował heroiną, też poznałem już w więzieniu. Wylądowałem nawet w jego celi. Na płaskich dachach hotelików w promieniach intensywnego, indyjskiego słońca prężyły się zgrabne ciała turystek wylegujących się w skąpych bikini. Większość kobiet znad Wisły nie przyjechała tutaj bynajmniej po to, aby zgłębiać tajniki jogi i medytacji. Przyjechały tu w celach handlowych. Kupowały indyjskie ubrania, które w tamtym czasach cieszyły się dużą popularnością w Polsce. Inne zajmowały się przemytem złota i elektroniki. Wieczorami w hotelach zamieszkiwanych przez Polaków pananował jak zwykle bardzo radosny nastrój. Kolejna udana przemytnicza wyprawa, kilka dni relaksu przy muzyce i alkoholu i powrót do Singapuru po kolejny ładunek złota i elektroniki. Nie można było zapomnieć o profesjonalnym spakowaniu i ukryciu wywożonych pieniędzy. W razie wpadki na lotnisku gwarantowany pobyt w więzieniu! Dzielnica nie należała do najczyściejszych. W różnych miejscach śmierdziało moczem, a widok oddających mocz mężczyzn nie pozostawiał wątpliwości, kto był odpowiedzialny za te nieprzyjemne zapachy. Ściany budynków były zaplute na czerwono betelem, najpopularniejszą i legalną używką nie tylko w Indiach, ale w wielu innych krajach Azji Południowowschodniej. Prawie każdy rykszarz żuł liście pieprzu betelowego z nasionami palmy areki. Dzięki temu nie męczyli się tak szybko podczas wykonywania swojej ciężkiej pracy. Wypluwali to, co przeżuli, oznaczyli miejsca swojego pobytu czerwonymi plamami i jechali dalej, wszczynając hałas rowerowymi dzwonkami i nawoływaniami. Przez główną ulicę przebijały się tabuny ludzi, przeciskały się między nimi czarne taksówki z żółtymi dachami, motorowe ryksze i wynędzianłe święte krowy.

Wszyscy ustępowali miejsca jucznym słoniom, które dostojnie kroczyły przez Paharganj. Dzielnica tętniła życiem, a jej ulice wypełniał zapach kadzideł, indyjskich papierosków bidi, pokrzykiwania rykszarzy i nawoływania sklepikarzy. Po zapadnięciu nocy na ulice dzielnicy wyruszały watahy bezpańskich psów. Polacy stanowili tutaj inną grupę społeczną. Mieszkałem w hotelu Vishal, który wbrew pozorom nie należał wcale do bezpiecznych. Na recepcji powiedziano mi, żeby uważać, bo od czasu do czasu pojawiają się tutaj naloty policji. Nic dziwnego skoro wisiały tu listy gończe za poszukiwanymi kryminalistami i terrorystami. Na szczęście recepcjoniści byli przyjaźnie do nas nastawieni. Wiedzieli o tym, czym się zajmujemy. Jeden pracownik hotelu zawsze prosił  mnie o to, abym kupił mu butelkę Johnnie Walker whisky na Duty Free Shop w Singapurze. Początkowo myślałem, że to na jego własny użytek, ale mój dobry kolega uświadomił mi, że najprawdopodobniej ten cwany recepcjonista handlował whisky. Jeśli przyjmniemy, że każdy z przemytników przywoził mu co tydzień butelkę whisky, to ów przybysz z Kalkuty zasługiwał nie tylko na duże uznanie i szacunek, ale także na dyplom jakiegoś instytutu handlu i biznesu. Prawie, co tydzień wyruszalem z tego hotelu do Singapuru, skąd różnymi trasami, które wiodły przez Nepal i Sri Lankę podróżowałem z kolejnym ładunkiem cennego kruszcu i elektroniki do kraju świętych krów, wędrownych ascetów i miłośników złota.

Żródło zdjęcia: gettyimages.co.uk

Paharganj, Main Bazar

Główne więzienie Tihar – Central Tihar Prison

Central Tihar Prison to największe więzienie nie tylko w Indiach, ale w całej Azji Południowowschodniej. Swego czasu przebywało tam wielu Polaków. Byliśmy tam najliczniejsza grupą,  a naszego języka próbowało się uczyć paru obcokrajowców. Najgorliwszym uczniem był pewnien Pasztun z Afganistanu, któremu nasz język wydawał się na tyle interesujący, że ciągle prosił mnie o to, abym go uczył nowych zwrotów i słów. Najbardziej podobało mu się słowo „oczywiście”. Ciągle powtarzał: „Abdul szybko wyjść z więzienia. Tak, tak oczywiście”.

Po tym, jak ze swoimi trzema kolegami zostaliśmy złapani z przemycanym złotem i elektroniką na dworcu kolejowym w Nowym Delhi, zostaliśmy przewiezieni do głównej kwatery Directorat of Revenue Intelligence. To specjalne indyjskie służby zajmujące się przemytem i nielegalnymi operacjami finansowymi. Przesłuchanie trwało prawie dwa dni. Próbowano różnych sposobów, aby uzyskać, jak najwięcej informacji o tym, jak często podróżujemy do Indii, jako przemytnicy i dla kogo pracujemy. Na szczęście nie przywiązywano zbyt dużej wagi do tego, jak wyglądały nasze paszporty, bo gdyby poświęcono im nieco więcej uwagi, to na pewno odkryto by, że strony paszportów były odpowiednio przygotowane. Umożliwiło mi to wielokrotne przekraczanie granic bez pozostawania w moim paszporcie stempli wjazdowych i wyjazdowych potwierdzających moją obecność w różnych państwach, które odwiedzałem, jako przemytnik. Po zakończeniu przesłuchania odwiedziliśmy jeszcze sędziego, który zdecydował o naszym tymczasowym aresztowaniu i umieszczeniu nas w więzieniu Tihar. W drodze do więzienia wyobrażałem sobie to miejsce, jako kwintesencję tego wszystkiego, co składało się na indyjską rzeczywistość. Nie spodziewałem się tam zastać niczego poza przeludnionymi celami, brudem, brakiem możliwości utrzymania odpowiedniej higieny, hałasem i charakterystycznym dla Indii chaosem. Poza tym nie wiedziałem, jak długo będę musiał tam tkwić.

Za przemyt złota można było dostać w Indiach nawet do pięciu lat więzienia, gdyby sędzia podciągnął to pod działalność wspomagającą terroryzm i destabilizującą sytuację ekonomiczną kraju. Mógł to zrobić na mocy istniejących przepisów prawnych. Od siedzących już tam kilku Polaków, których złapano ze złotem na lotnisku w Nowym Delhi, dowiedzieliśmy się, że możemy otrzymać także karę administracyjną na podstawie aktu uchwalonego przez indyjski parlament w 1974 roku.    Conservation of Foreign Exchange and Prevention of Smuggling Acitivities Act – w skrócie COFEPOSA. Wcale nie było mi do śmiechu, mimo że wielu więźniów nazywało tę karę przerwą na kawę ze względu na podobieństwo skrótu nazwy tego aktu do angielskiego określenia coffee pausa. Można było dostać pięć lat więzienia i rok lub dwa lata COFEPOSA. Trudno byłoby sobie wyobrazić tak długi pobyt w takim miejscu, jak indyjskie więzienie. Polacy stanowili najliczniejszą grupę obcokrajowców, którzy na szczęście byli przetrzymywani na terenie wydzielonego dla nich oddziału. Naszą specjalizacją był przemyt złota i elektroniki. Licznie reprezentowani byli Afgańczycy, którzy z kolei specjalizowali się w dystrybucji oraz przemycie narkotyków. Ich kolegami po fachu byli Nigeryjczycy zajmujący się przemytem heroiny. Przyjechali do Indii, żeby studiować, a wylądowali za kratami podobnie, jak drobni handlarze heroiną, tacy jak François, pewien Francuz, z którym siedzieliśmy przez jakiś czas w tej samej celi. Jednymi z najciekawszych więźniów byli oficer komandosów tajlandzkiej armii oraz oficer Gurkhów, który stacjonował w oddziałach brytyjskich w Hongkongu. Tego drugiego złapano na lotnisku im. Indiry Gandhi z pięcioma kilogramami złota. Z taką samą ilością złota wpadł na tranzycie na tym samym lotnisku w Nowym Delhi pewien Polak, który leciał z cennym kruszcem do Katmandu. Nasz rodak posługiwał się fałszywym amerykańskim paszportem. Była także grupka Niemców, w tym także dwóch takich, którzy zostali zatrzymani podczas łapanki na polskich przemytników na dworcu w Nowym Delhi. Mieli przy sobie kilka kilogramów haszyszu i wszystko wskazywało na to, że trochę dłużej pobędę na indyjskim wikcie w więzieniu Tihar. Czy dało się tutaj względnie normalnie żyć? Jak wyglądały relacje między więźniami. Czy otrzymywaliśmy pomoc ze strony polskiej ambasady? Kto dostarczał nam pieniądze niezbędne do życia i na co je przeznaczaliśmy? O tym dowiecie się Państwo z mojej książki Na przemytniczych szlakach. Podróże przez Azję i Europę.

Recenzje czytelników

Ilu podróżników, nie mówiąc już o przemytnikach, zajmuje się medytacją? Co ważniejsze, te poważne tematy omówione są w sposób lekki, przyjemny i wciągający. […] Fascynująca książka nie tylko o przemycie, ale także o Oriencie i głębokich doświadczeniach, które można mieć, jeśli tylko umiemy podróżować z otwartym sercem i umysłem. Tej książki nie można nie przeczytać!

(14.12.2021. Czytaj CAŁĄ RECENZJĘ na: Lubimy Czytać)

Kim byli polscy przemytnicy?

Wielka wpadka polskich przemytników na dworcu kolejowym w Nowym Delhi – część II

Polscy przemytnicy w Indiach pojawili się w pierwszej połowie lat 80 dwudziestego wieku. Wcześniej w tamte rejony Azji, także do dawnego królestwa Nepalu wyjeżdżali polscy himalaiści, w tym także ci, którzy byli zainteresowani buddyzmem tybetańskim. Swoje wyjazdy częściowo finansowali, zajmując się handlem indyjską odzieżą, która wówczas zyskiwała w Polsce coraz większą popularność. Niektórzy z nich zaczęli zakładać sklepy i hurtownie z wyrobami „Made in India”. Do ludzi zainteresowanych handlem indyjską odzieżą i innymi lokalnymi wyrobami dołączyli wkrótce i inni bardziej przedsiębiorczy rodacy, którzy zaczęli pojawiać się w Indiach w celach czysto handlowych. W większości przypadków nie interesowała ich miejscowa kultura czy też indyjska duchowość. Trudno powiedzieć, czy zainteresowania polskich himalaistów wykraczały poza Indie i rejon himalajski i czy nie interesowali się również handlem złotem i elektroniką, które były przemycane przez wyspecjalizowanych w tej działalności polskich przemytników. Ale nawet jeśli tak było dzięki kontaktom z polskimi przemytnikami, którzy byli zainteresowani także wspinaczką wysokogórską, trekkingiem w Nepalu, to najprawdopodobniej polscy himalaiści nie szukali mocniejszych wrażeń poza tymi, które dostarczało im ryzykowne zdobywanie kolejnych himalajskich szczytów. Wśród polskich przemytników, którzy zajmowali się początkowo przemytem elektroniki a dopiero później przemytem złota, było wielu absolwentów renomowanych polskich uczelni. Zajęcie w przemycie znaleźli orientaliści, prawnicy, nauczyciele, dziennikarze, a nawet lekarze. Jeden z moich kolegów, którego poznałem w więzieniu Central Tihar Prison był weterynarzem. Niektórzy z nich porzucili dobrze zapowiadające się kariery zawodowe, w tym także naukowe i poświęcili swój czas i energię na zdobywanie niemałych pieniędzy, podróżując między Singapurem a Indiami. Wielu przemytników było studentami, a to Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu czy też Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Studiowali także na Politechnice w Krakowie czy też we Wrocławiu. Inni prowadzili swoje własne interesy w Polsce, także handel wyrobami indyjskimi i azjatyckimi. Byli też tacy, którzy pracowali jako piloci zorganizowanych grup turystycznych wyjeżdżających do mniej lub bardziej egzotycznych krajów, w tym także krajów azjatyckich. Ciekawostką jest fakt, że większość polskich przemytnikow wywodziła się z Poznania lub z Wielkopolski. Trudno byłoby tych ludzi zaliczyć do grona gangsterów i kryminalistów. Oni sami byli postrzegani i w Indiach, i w Singapurze raczej jako energiczni i niekonwencjonalni przedsiębiorcy, którym na pewno nie brakowało ani odwagi, ani wyobraźni, ani inteligencji. Któż bowiem odważyłby się na wyjazd do Indii i Singapuru z tak odległego kraju, jak Polska, aby zajmować się tutaj przez długie lata przemytem?